2600 złotych brutto. Tyle od 1 stycznia 2020 roku wynosi minimalne wynagrodzenie w Polsce. Do rekordowego poziomu podniesiono również stawkę godzinową dla osób, które pracują na umowach cywilno-prawnych. Czy te zmiany będą miały pozytywny wpływ na rynek pracy i poziom bezrobocia?
– Płaca minimalna jest czymś koniecznym, ale trzeba uważać, żeby nie podrożyła funkcjonowania małych i średnich przedsiębiorstw do poziomu, który będzie eliminował albo zmniejszał konkurencyjność tego segmentu w gospodarce – twierdzi dr Stanisław Kluza, ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej.
Od nowego roku minimalne wynagrodzenie zwiększyło się o 350 zł i sięga 2600 zł brutto. To niemal dwa razy tyle, co dekadę temu. Z kolei zatrudnionym na umowy cywilnoprawne pracodawcy będą musieli zapłacić co najmniej 17 zł brutto. Podwyżka jest rekordowa; w poprzednich latach pensja minimalna wzrastała rokrocznie od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu złotych. Dla pracodawcy oznacza to całkowity koszt zatrudnienia jednej osoby przekraczający 3 tys. złotych. O ile w dużych miastach, gdzie wynagrodzenia i tak są wyższe, nie będzie to miało znaczenia, o tyle w mniejszych ośrodkach przedsiębiorcy mogą nie udźwignąć wzrostu kosztów osobowych.
– Są regiony mniej zamożne niż Warszawa, gdzie koszty życia są dużo niższe. Tu nadmierne podniesienie płacy minimalnej w przedsiębiorstwach, które są zbyt mocno obciążone kapitałem ludzkim, a jest zbyt mało czynnika technologicznego, może nieść ryzyko zwolnień – podkreśla Stanisław Kluza. – W niektórych małych miejscowościach może to dotyczyć bardzo dużego odsetka pracowników. W tym wypadku pracodawcy ograniczając koszty, a jednocześnie nie mogąc się nadmiernie umaszynowić, będą dużo chętniej skłaniali się w kierunku zwolnień. Uważam, że jest w tym zbędne ryzyko.
Były minister finansów w rządzie Jarosława Kaczyńskiego podkreśla, że porządkowaniu sytuacji na rynku pracy w Polsce sprzyjają warunki rynkowe: wchodzenie na rynek pracy pokoleń niżu demograficznego i przechodzenie na emeryturę powojennych liczniejszych generacji, co przekłada się na systematyczne, postępujące od niemal sześciu lat spadki bezrobocia. Dlatego nawet mimo spodziewanego spowolnienia gospodarczego ekonomiści nie oczekują wzrostu liczby bezrobotnych.